This impromptu anthology began with a question: If my father were to have recited a poem by a Pole during a classy American conference, which poem could it have been? It evolved to contain not only the suggestions I received, but also some of the discoveries I made on my own, following the breadcrumb trails of the poems and poets I was discovering. It is a collection way more impulsive than deliberate, and I’m sure it says less about my dad and more about me and my curiosity about Polish culture (not a subject I covered much back in school).
Everything is spontaneous here, from the speedy translations and hasty commentary to the decisions what to omit, what to include, in what order. If you like poetry, odds are you will find something you like. If you’re interested in Poland, it’s possible your curiosity will be piqued in ways, assuaged in others. If you miss Wiktor, you might enjoy joining me in remembering him in this way. And if you were one of the folks who made a recommendation when I reached out for suggestions—know that I’m grateful.
Note: I am publishing the originals and my English translations without bothering with any kind of permission whatsoever. Authors, publishers, family—please let me know if you’d like me to amend or include any missing information or remove any part of this post.
PRZEMÓWIENIE
Julian Kornhauser (1946–)
Na czym polega zmiana wewnętrzna?
Najpierw mówimy tym samym językiem,
co domagający się zmiany, zmiany
języka i kaloryferów, ciepłej drugiej
zmiany i zmiany kołnierzyków, mówimy
tym samym językiem, uczciwości
i demagogii, językiem który wrósł
w nasze przejmujące milczenie, zmieńmy
potem język, język zmiany i państwa,
język pojedynczy i żarliwy na liczbę
mnogą, bardzo mnogą, na czas przyszły,
mówmy potem wszyscy: zmieńmy tego
w sztafecie, zmieńmy dystans na dłuższy,
na tak długi, aby państwo, drodzy państwo,
drogie państwo, bardzo drogie państwo
było metą opłacalną, mówmy tym samym
niedrogim, kulturalnym językiem trybuny,
życia, życia czasopisma i czasem pisma
społecznego, społeczeństwa zmieniającego
język, język na bardzo akustyczny
głośnik, zmieńmy język na głośnik
i na tym obywatele, polega zmiana
wewnętrzna, zmiana spraw wewnętrznych.
SPEECH
Julian Kornhauser, 1973
What constitutes internal change?
We begin by speaking the language
of those pushing for change to be made,
to language and to central heating, to
uniform changes and warm second shifts,
we speak the same language, of demagogy
and truth, language ingrown into our
unsettling silence, then let’s change the
national language and the language of
change, ardent and singular, into plural
language, very plural, future tense, then
let’s all speak: let’s change who is
running the relay, let’s lengthen the
distance, so that the state, this let’s state,
our dear state, this dear, costly state,
be a profitable finish line, let’s speak the same
inexpensive, well informed language of the tribune, of life, of magazines and of time, sometimes of society magazines, of a society changing its language into a very acoustic loudspeaker,
let’s change the language into a loudspeaker
and that, citizens, is what internal change
is about, the change of internal affairs.
W PIERWSZEJ OSOBIE LICZBY MNOGIEJ
Adam Zagajewski (1945–)
Nosimy używane słowa, wzniosłość i rozpacz
zjedzone przez cudze usta,
chodzimy po zapadniach cudzego przerażenia,
w encyklopedii odkrywamy starość,
wieczorem udajemy, że wybuchła wojna,
rozmawiamy z Baczyńskim,
pakujemy się w pośpiechu,
przypominamy sobie dawnych poetów,
wychodzimy na dworzec, potępiamy faszyzm,
po czym triumfialnie,
w przedziale pierwszej klasy,
w pierwszej osobie liczby mnogiej,
dajemy wyraz naszej przenikliwości,
tak jakbyśmy nie zostali obdarzeni
absolutnym słuchem milczenia.
IN THE FIRST PERSON PLURAL
Adam Zagajewski, 1972
We wear second-hand words, virtue and anguish
eaten by other people’s mouths
we walk on traps of the terror of others
discover old age inside dictionaries
in the evening we pretend that a war has begun,
we talk with Baczyński
we pack in a hurry,
we remember old poets,
we go to the train station, we hold fascism in contempt,
and then, triumphantly,
in first-class carriages,
in the first person plural,
we give voice to our insight,
as if we hadn’t been blessed with
the perfect pitch of silence.
to Julian Kornhauser
DZIECI EPOKI
Wisława Szymborska (1923–2012)
Jesteśmy dziećmi epoki,
epoka jest polityczna.
Wszystkie twoje, nasze, wasze
dzienne sprawy, nocne sprawy
to są sprawy polityczne.
Chcesz czy nie chcesz,
twoje geny mają przyszłość polityczną,
skóra odcień polityczny,
oczy aspekt polityczny.
O czym mówisz, ma rezonans,
o czym milczysz, ma wymowę
tak czy owak polityczną.
Nawet idąc borem lasem
stawiasz kroki polityczne
na podłożu politycznym.
Wiersze apolityczne też są polityczne,
a w górze świeci księżyc,
obiekt już nie księżycowy.
Być albo nie być, oto jest pytanie.
Jakie pytanie, odpowiedz kochanie.
Pytanie polityczne.
Nie musisz nawet być istotą ludzką,
by zyskać na znaczeniu politycznym.
Wystarczy, żebyś był ropą naftową,
paszą treściwą czy surowcem wtórnym.
Albo i stołem obrad, o którego kształt
spierano się miesiącami
przy jakim pertraktować o życiu i śmierci,
okrągłym czy kwadratowym.
Tymczasem ginęli ludzie,
zdychały zwierzęta,
płonęły domy
i dziczały pola
jak w epokach zamierzchłych
i mniej politycznych.
CHILDREN OF AN ERA
Wisława Szymborska, 1986
We are children of an era,
this era is political.
All daily matters, yours and ours,
and all nightly ones
are political.
Whether you like it or not,
your genes have political pasts,
your skin a political cast,
the eyes a political aspect.
What you talk about has resonance,
and what you don’t sends
a political message, too.
Even walking in the woods
the steps you take are political ones
on political grounds.
Apolitical poems are political, too,
and above there shines a moon,
no longer purely lunar.
To be or not to be, that is the question.
What kind of question, tell me dear,
Political, that is clear.
You don’t even have to be human
to gain meaning politically,
It’s enough to be crude oil,
a recyclable or rich animal feed.
Or you can be a table for debating,
its shape argued over for months,
whether to discuss life and death
whilst seated in a circle or square.
Meanwhile people perished,
animals died,
homes burned,
fields ran wild,
as they did in ancient eras,
ones less political.
DO OBYWATELA JOHNA BROWNA
Cyprian Kamil Norwid (1821–1883)
Przez oceanu ruchome płaszczyzny
Pieśń ci, jak mewę, posyłam, o Janie.
Ta lecieć długo będzie do ojczyzny
Wolnych, bo wątpi już, czy ją zastanie,
Czy też, jak promień twej zacnej siwizny,
Biała, na puste zleci rusztowanie,
By kata twego syn rączką dziecinną
Kamienie ciskał na mewę gościnną!
Więc, niźli szyję twoją obnażoną
Spróbują sznury, jak jest nieugiętą —
Więc, niźli ziemi szukać poczniesz piętą,
By precz odkopnąć planetę spodloną,
A ziemia z pod stóp twych, jak płaz zlękniony
Pierzchnie—
więc, niźli rzekną: „Powieszony...”
Rzekną i pojrzą po sobie, czy kłamią—
Więc, nim kapelusz na twarz ci załamią,
By Ameryka, odpoznawszy syna,
Nie zakrzyknęła na gwiazd swych dwanaście:
„Korony mojej sztuczne ognie zgaście,
Noc idzie, czarna noc z twarzą murzyna!”—
Więc, nim Kościuszki cień i Waszyngtona
Zadrży—początek pieśni przyjm, o Janie!
Bo pieśń nim dojrzy, człowiek nieraz skona,
A, niźli skona pieśń, naród pierw wstanie.
TO CITIZEN JOHN BROWN
Cyprian Kamil Norwid, 1859
Across the ocean’s movable planes,
I send you this song, John, like a gull.
It shall journey long to the land of the free,
Unsure if it’ll make it in time,
Or if, like a ray of your grayness esteemed,
It will land, white, on a scaffold deserted,
For the executioner’s son’s childish hand
To throw stones at the visiting bird!
So, ’fore the ropes try to test
The resolve of your bared neck—
’Fore you search for the ground with your heel,
To kick away this planet debased,
And the earth, like a frightened amphibian,
Scurries from under your feet—
’Fore they pronounce you ”Hanged...”
Eyeing each other for signs of lying,
’Fore they cover your face with your hat,
So that America, recognizing her son,
Not invoke in this way her twelve stars,
“Extinguish my crown’s show of lights,
Night is coming, a black-faced night!”
’Fore tremble the shadows of Kościuszko and Washington,
Accept the first words of this song, John!
Because a person can die before a song arrives,
But before the song dies, a nation can rise.
SPRAWOZDANIE Z RAJU
Zbigniew Herbert (1924–1998)
W raju tydzień pracy trwa trzydzieści godzin
pensje są wyższe ceny stale zniżkują
praca fizyczna nie męczy (wskutek mniejszego przyciągania)
rabanie drzewa to tyle co pisanie na maszynie
ustrój społeczny jest trwały a rządy rozumne
naprawdę w raju jest lepiej niż w jakimkolwiek kraju
Na początku miało być inaczej—
świetliste kręgi chóry i stopnie abstrakcji
ale nie udało się oddzielić dokładnie
ciała od duszy i przychodziła tutaj
z kroplą sadła nitką mięśni
trzeba było wyciągać wnioski
zmieszać ziarno absolutu z ziarnem gliny
jeszcze jedno odstępstwo od doktryny ostatnie odstępstwo
tylko Jan to przewidział: zmartwychwstaniecie ciałem
Boga oglądają nieliczni
jest tylko dla tych z czystej pneumy
reszta słucha komunikatów o cudach i potopach
z czasem wszyscy będą oglądali Boga
kiedy to nastąpi nikt nie wie
Na razie w sobotę o dwunastej w południe
syreny ryczą słodko
i z fabryk wychodzą niebiescy proletariusze
pod pachą niosą niezgrabnie swe skrzydła jak skrzypce
DISPATCH FROM PARADISE
Zbigniew Herbert, 1969
In paradise a work week is thirty hours
salaries are higher prices plummet down
manual labor isn’t tiring (due to decreased gravity)
chopping wood is equivalent to typing
the social order is stable and the government wise
paradise really is better than any country in sight
Early plans were different—
degrees of abstraction, choirs, circles of light
but separating body from soul
proved impossible and those arriving
had droplets of fat threads of muscle
conclusions had to be reached
to mix seeds of the absolute with seeds of clay
just one more divergence from doctrine one last one
only John had foressen this: resurrection of flesh
Few see God
God is only for those who are made of pure pneuma
the rest listen to bulletins on deluges and miracles
with time everyone will see God
though no one knows when that will happen
For now every Saturday at noon
sirens sweetly holler
and celestial proletarians exit factories
wings tucked clumsily under their arms like violins
EGZAMIN
Ewa Lipska (1945–)
Egzamin konkursowy na króla
wypadł doskonale.
Zgłosiła się pewna ilość królów
i jeden kandydat na króla.
Królem wybrano pewnego króla
który miał zostać królem.
Otrzymał dodatkowe punkty za pochodzenie
spartańskie wychowanie
i za uśmiech
ujmujący wszystkich za szyję.
Z historii odpowiadał
ze świetnym wyczuciem milczenia.
Obowiązkowy język
okazał się jego własnym.
Gdy mówił o sprawach sztuki
chwycił komisję za serce.
Jednego z członków komisji
chwycił odrobinę za mocno.
Tak
to na pewno był król.
Przewodniczący komisji
pobiegł po naród
aby móc uroczyście
wręczyć go królowi.
Naród
oprawiony był
w
skórę.
EXAM
Ewa Lipska, 1973
The exam for kingship
went splendidly.
A number of kings applied
and one candidate king.
The king who was chosen was
a king who was going to be king.
He got extra affirmative points for place of origin
and a spartan upbringing
and his smile
which took everyone by the neck.
His history answers were marked
by a keen sense for silence.
The mandatory language
turned out to be his own.
When he spoke about art
he grabbed the committee by the heart.
He grabbed one of the committee
members a little too hard.
Yes
this had to be a king.
The committee chairman
ran to fetch the nation
so that he could present it to the king
ceremoniously.
The nation
was bound
in
hide.
BURZA NOCNA
Leopold Staff (1878–1957)
Szalała burza w nocy. Łuny, gwizdy, jęki,
Turkot wozów, huk kotłów, blach łoskot, zbrój szczęki,
Pioruny, grzmoty, trzaski, dudnienia, tętenty,
Niby napad dzikiego najeźdźcy zawzięty.
Potem wszystko ucichło. Gdy świtem wychodzę,
Jest pusto i bezludnie. I tylko na drodze,
Śladami po odpartych, rozgromionych zbiegach,
Lśnią kałuże jak tarcze o szczerbatych brzegach.
NIGHT STORM
Leopold Staff, 1946
A storm raged in the night. Blazes, shrieks, moans
Carts rattle, pots clamor, clanging metal, armor noise,
Lightning, thunder, uproar, mayhem and stampede,
Like the vicious attack of a savage enemy.
Afterwards it is quiet. As I go out at dawn
All is empty and deserted. And there in the road,
As remnants of the defeated, ruined attackers,
Shine puddles like shields with their edges ragged.
LIST DO LUDOŻERCÓW
Tadeusz Różewicz (1921–2014)
Kochani ludożercy
nie patrzcie wilkiem
na człowieka
który pyta o wolne miejsce
w przedziale kolejowym
Zrozumcie
inni ludzie też mają
dwie nogi i siedzenie
Kochani ludożercy
poczekajcie chwilę
nie depczcie słabszych
nie zgrzytajcie zębami
zrozumcie
ludzi jest dużo będzie jeszcze
więcej więc posuńcie się trochę
ustąpcie
Kochani ludożercy
nie wykupujcie wszystkich
świec, sznurowadeł i makaronu
Nie mówcie odwróceni tyłem:
ja mnie mój moje
mój żołądek mój włos
mój odcisk moje spodnie
moja żona moje dzieci
moje zdanie
Kochani ludożercy
nie zjadajmy się Dobrze
bo nie zmartwychwstaniemy
Naprawdę
LETTER TO THE CANNIBALS
Tadeusz Różewicz, 1958
Dear cannibals
stop eyeing
the person who
asks if there’s a seat
in the train car
Understand
others also have
two legs and a butt
Dear cannibals
wait a moment
don’t trample the weak
don’t grind your teeth
understand
there are many people
and there will be more
so make room
Dear cannibals
don’t buy up all the
candles shoelaces and noodles
Don’t turn your backs and say
I me my mine
my stomach my hair
my callus my trousers
my children my wife
my opinion
Dear cannibals
let’s not eat each other Okay
because we will not get resurrected
Actually
WIECZORY
Krzysztof Kamil Baczyński (1921–1944)
Nie wystarczy nas na to milczenie
i płacz za umarłym czasem.
Rosną na ścianie, w ogień schodzą cienie.
Obce przeszły, zostały nasze.
Jak zwierzęta łaskawe u ognia mrucząc
otulą nas w futro, nim je wchłonie
noc wargami spalona i sen,
nim ich nie zdejmą nagie dlonie.
I zamyślenie tylko jest, a łez
nie będzie, nim się nie odnowi
w ruinach kwiat, a w ciele człowiek
i pod stopami śniegu chrzęst.
EVENINGS
Krzysztof Kamil Baczyński, 1942
There isn’t enough of us for this silence
and for the tears after time that is dead.
Shadows grow on walls, into the fire they descend.
The enemy’s gone, our shadows remain,
Like gentle animals curled by the fire
they will envelop us in fur, before they succumb
to the night, burned by lips and by sleep,
before naked hands take them down.
There is only thoughtfulness, but there will be
no tears, not until from the ruins a flower
is reborn, in the body a person,
under our feet the sound made by snow.
PTAK
Antoni Marianowicz (1923–2003)
Pod gołym niebem, na ulicy
Namiot swój rozbił słynny mag.
Nad wejściem dziwny widniał znak
Symbol straszliwej tajemnicy.
A w środku tłum szyderczy zamarł...
Zaś słynny mag w turbanie z gwiazd
Patrzył się w ogień, który gasł
I ręce wznosił niby szaman.
Seans rozpoczął się: żonglerka
Talerzy i płonących kół,
Na ręku mistrza ciężki stół
Wirował zwinnie, jak tancerka.
A później połykanie ognia
I migocących, cienkich szpad,
W ciemności zda się mistrz to bladł,
To znów rozbłyskał jak pochodnia.
Aż wreszcie wbił mu w ciało miękkie
Połyskującą szablę ktoś,
A mag, przebity nią na wskroś,
Uśmiechał się i kłaniał z wdziękiem.
Na koniec coś cylindrem jeszcze
Przykrył starannie wielki mag,
Uchylił—i uleciał ptak
I zaraz poszybował w przestrzeń.
Wzleciał jak gdyby światło rakiet,
Jak pocisk wzbił się ponad mur,
Jeszcze pozostał spoza chmur
Przeświecającym nikłym znakiem.
Mag długo wzrokiem żegnał ptaka.
Miał w oczach łzy, a w głowie szum,
Wreszcie obejrzał się na tłum,
A tłum, wpatrzony w niebo, płakał.
BIRD
Antoni Marianowicz, 1942
In the streets, beneath open skies,
A famous wizard pitched his tent.
Above its entrance a strange mark,
A dreadful secret to represent.
Inside, the vicious crowd has frozen.
His hands, a shaman’s, are raised high,
A starry turban on his head,
The wizard stares at flames that die.
The show has started: juggling of
Dinner plates and wheels spitting embers.
The master wields a heavy table
Spinning it deftly like a dancer.
Next there is swallowing of fire
And of glimmering thin blades,
Darkness reveals the master’s pallor,
Only to burst in a torch’s blaze.
All of a sudden someone punctures
The wizard’s flesh with a sleek sword,
And the impaled, enchanting wizard
Keeps smiling as he takes his bows.
Before he finished, with his top hat,
The wizard covered something and
Lifted the rim – out flew a bird
And kept on flying into space.
This bird ascended like a light show,
Swift like a missile over a wall,
Visible only as a faint sign
Behind a layer of clouds, aglow.
The wizard saw the bird off slowly,
Tears in his eyes, noise in his head,
And then he looked upon the crowd,
Fixated skyward, the crowd wept.
DAR
Czesław Miłosz (1911–2004)
Dzień taki szczęśliwy.
Mgła opadła wcześnie, pracowałem w ogrodzie.
Kolibry przystawały nad kwiatem kaprifolium.
Nie było na ziemi rzeczy, którą chciałbym mieć.
Nie znałem nikogo, komu warto byłoby zazdrościć.
Co przydarzyło się złego, zapomniałem.
Nie wstydziłem się myśleć, że byłem kim jestem.
Nie czułem w ciele żadnego bólu.
Prostując się, widziałem niebieskie morze i żagle.
A GIFT
Czesław Miłosz, 1971
The day so full of joy.
The fog lifted early, I worked in the garden.
Hummingbirds paused at the honeysuckle flower.
There was not a thing in the world that I wanted.
I didn’t know anyone who seemed worth my envy.
The wrongs that had come to pass, I’d forgotten.
I wasn’t ashamed to think that I was who I am.
I felt no pain in my body.
As I straightened, I could see the blue sea and sails.
PAŃSTWA FASZYSTOWSKIE
Wiktor Woroszylski (1927–1996)
Niedługo po wojnie 1914–1918 w Europie powstały pierwsze
państwa faszystowskie W tych państwach
słońce wschodziło i zachodziło o normalnej porze opromieniając
dachy domostw i wzgórz zieloną spadzistość W oborach
łagodnie ryczało bydło Matki o świcie
budziły dzieci całując je w czoło Ojcowie wracając z pracy
ze znużeniem radosnym w kościach wdychali
dym domowego ogniska zaś po obiedzie
zasypiali w fotelu bądź też majsterkowali wytrwale bądź też
muzykowali z zapałem Dzieci
bawiły się w klipę w klasy i w chowanego Małym
dziewczynkom rosły piersi i dziewczynki z dnia na dzień
zamieniały się w duże dziewczyny wypełnione szeptem
szmerem jak drzewa w lesie chichotem nagłym na którego
dźwięk chłopcom zasychało w gardle W letnie wieczory
na firankach podświetlonych od wewnątrz schodziły się cienie
rozchodziły i znów schodziły miłośnie Zaś zimą
kochankowie łowili ustami parę z ust w ośnieżonych ogrodach
I jeszcze
można wspomnieć o kotach wyginających się w kabłąk o wróblach
wzlatujących nad jezdnią o staruszkach na przyzbie o kwiatach
ciętych i doniczkowych o pielęgniarkach
podających chorym termometr o ludziach z miotłą
zamiatających ulice O drewnie
rozsychającym się bruździe w polu wilgotnej wietrze
w zaroślach I jeszcze można
wiele wymienić zjawisk świadczących że
Albowiem nie było znaków na niebie komet żałobnych
wody w krew zamienionej krzaków płonących albowiem
życie biegło zwyczajnie więc naprawdę w państwach tych
wielu było
ludzi zwyczajnych i ludzi dobrych i takich którzy
nie wiedzieli o niczym i którym
nie przychodziło na myśl i którzy
nie czuli się współwinowajcami i którzy
nie mieli z tym nic wspólnego i którzy nawet
nie czytali gazet lub też czytali niedbale zajęci
myślami o tym że trzeba naprawić
przeciekający dach oddać
buty do szewca oświadczyć się wypić
kufel piwa wymieszać farby zapalić świeczkę i którzy
naprawdę nie dostrzegali strachu w oczach sąsiada nie
słyszeli drżenia w głosie pytającego o drogę nie
dostrzegali różnicy nie słyszeli
głosu w sobie albo skoro
domyślali się czegoś nie mogli nic zrobić i pocieszali się
mówiąc My przynajmniej
nie robimy nic złego żyjemy jak żyliśmy zawsze Co było prawdą
A jednak były to
państwa faszystowskie
FASCIST STATES
Wiktor Woroszylski, 1970
Soon after the 1914–1918 war the first fascist states were established
in Europe. In these states the sun rose and fell
at a normal time, casting its rays on
rooftops of homes and the green slant of hillsides Cattle
bellowed meekly in barns At dawn mothers
kissed children on foreheads to wake them Fathers
home from work with bones glad and weary inhaled
smoke from the hearth and proceeded to fall
asleep in a chair after dinner or persevere in their
tinkering or make music with gusto Children
played pee-wee, hopscoth and hide-and-seek Young
girls grew breasts and turned into big girls overnight
filled with whispers and rustlings like trees with sudden
tee-hees that made boys dry in the throat On summer nights
shadows on curtains lit from inside would part and
converge and part lovingly again And in winter
lovers would catch breath in their mouths in snowy gardens
And also
One can mention the cats arching their backs and the sparrows
fluttering over the road and the old ladies on porches and flowers
both cut and in pots and the nurses
passing thermometers to the sick and the people with brooms
sweeping the streets And the wood
drying in the damp trough in the field the wind
in the shrubbery And one can
mention many other circumstances that
Because there were no signs in the heavens no mourning comets
no water transformed into blood no bushes burning because
life went on as usual so really in these states
there were many
regular people and good people and people who
didn’t know anything and to whom
it never occurred and who didn’t even
read the newspapers or they read carelessly distracted
by thoughts of the leaky
roof needing work and the shoes
to repair and proposing and drinking
a pitcher of beer mixing paint lighting a candle and who
really didn’t see the fear in their neighbor’s eyes didn’t
hear the trembling voice of someone asking the way didn’t
see the difference didn’t hear
the voice inside or since
they suspected something they couldn’t do anything and
told themselves At least we
aren’t doing anything wrong we are living as always Which was true
And yet these were
fascist states